Jestem typem osoby, która lubi otaczać się ładnymi rzeczami. Lubię przebywać w ładnych, estetycznych pomieszczeniach. Czasami jeden szczegół potrafi sprawić, że gdzieś czuję się po prostu dobrze. Dlatego tak bardzo frustruje mnie, kiedy muszę spędzać czas w miejscach, które z estetyką mają niewiele wspólnego. Niestety. Czasami sobie myślę nawet, że niektóre z nich wręcz przodują w promowaniu kiczu (?) i pewnej bylejakości. Tak jakby nie dało się czegoś zrobić z pomysłem, poradzić się tych mądrzejszych i stworzyć przestrzeń przyjazną innym. To przecież takie ważne, szczególnie w kontekście edukacji dzieci.
Nie mogąc za bardzo nic zmienić, próbuję dostosować się do tego, co mam. Przynajmniej w pracy. Miałam w wakacje szalony pomysł zabawy w sponsora remontu sali i wolontariusza, a wrzesień wyobrażałam sobie jako miesiąc zmian i nowej energii, ale… szybko mi przeszło. A październik jeszcze brutalniej pokazał, że nie warto. Tak więc walczę z tym, co mam. I trochę udaję, że jest ok ;).
Ściany zapełniam więc dekoracjami. Intensywnymi, kolorowymi barwami, żeby zakryć trochę codzienną szarość. Mamy sezon na dynie, to nie mogło ich zabraknąć. Bardzo proste do zrobienia – wystarczy kilka pasków brystolu i słomka. A efekt naprawdę fajny. Nie mogło zabraknąć również stracha na wróble, który razem z błyskawiczną dekoracją na drzwiach wprowadził do naszej klasy odrobinę listopadowej grozy. Jesień na całego!
A tutaj mału bonus! Mały pomocnik ;). Bo proces Tworzenia zawsze odbywa się w godzinach nocnych…